Pianista, kompozytor, aranżer. Ralph Kaminski mówi, że był jego psychofanem, dlatego zaprosił go do pracy nad płytą „Kora”, za którą – razem z całym zespołem – otrzymali Fryderyka. Z Melą Koteluk i kwartetem Kwadrofonik nagrał album „Astronomia poety. Baczyński”. Ze Stanisławą Celińską i Royal String Quartet „Nową Warszawę”. A tych zaproszeń i współprac nie byłoby gdyby nie wieloletnie doświadczenie i bogata paleta pianistycznych wcieleń: od grania solo, przez duet Lutosławski Piano Duo, do kwartetu Kwadrofonik. W wykonaniu Bartka Wąsika można usłyszeć klasykę polską, światową, współczesną muzyczną awangardę czy nawet folk. Oraz oczywiście jego kompozycje.
Grał w Europie, Azji i w obu Amerykach; w Carnegie Hall, Filharmonii Berlińskiej czy w… Parku Rzeźby Królikarnia.
Ma na koncie Fryderyki, Wdechę, Gwarancję kultury i Paszport „Polityki”.
„Daydreamer” to jego pierwsza solowa płyta.

Rozmowa z Bartkiem Wąsikiem

Izabela Szymańska:  Dlaczego tym razem postawiłeś na fortepian solo, a nie na większy skład?

  • Bartek Wąsik: – Może to zabrzmi dziwnie, ale od jakiegoś czasu odczuwam coraz większą satysfakcję z gry na fortepianie, obcowania samemu z instrumentem. Innym jest się pianistą mając 18 lat, innym - 30, a jeszcze innym będąc po 40, to się zmienia przez lata.
    Często fortepian jest przedstawiany jako instrument mocno klasyczny, kojarzy nam się z Konkursem Chopinowskim, recitalami fortepianowymi. Zależało mi, żeby stworzyć płytę, na której słyszymy jeden instrument, ale w całym spektrum jego możliwości brzmieniowych.
    Zależało mi też, żeby stworzyć kontrast w stosunku do tego, co robi Radiohead, jednocześnie zachowując klimat i do tego dodać jeszcze samego siebie.
    No i co ważne – chciałem być w tym sam. Skupić się na tym, co ja mam do powiedzenia, pokazać twórczość Radiohead przepuszczoną tylko przez moją wrażliwość.

 

Zawsze chciałeś grać na fortepianie czy brałeś pod uwagę inne instrumenty?

  • Zawsze. Tylko ta fascynacja bardzo się zmieniała. Widać to nawet patrząc na postawę przy fortepianie, jak fizycznie go traktuję – dotyk, czułość z tym instrumentem jest inna niż kiedyś.
    Pamiętam, że w moim przedszkolu w Lublinie, na osiedlu robotniczym, był fortepian, przy którym odbywały się zajęcia rytmiki. Jak pani grała piosenki to wchodziłem pod niego jak do namiotu, patrzyłem na drewniany „sufit” nad moją głową, z którego spadały dźwięki, słyszałem rezonans, tę katedrę dźwięków. Uwielbiałem to!

Bartek Wąsik Plays Radiohead Daydreamer

Ma dla ciebie znaczenie na jakim konkretnie fortepianie grasz? Miałeś swoje ulubione przez lata?

  • Instrument, na którym się wychowałem to pianino Legnica – nie był to egzemplarz wysokich lotów. Starałem się wykrzesać na nim jak najwięcej czegoś ciekawego. Zmiany na lepsze instrumenty, to jak zmiany na lepsze samochody – jeśli dobry kierowca, który jeździ na traktorze przesiada się do Lamborghini, to całym sobą inaczej w tym pojeździe funkcjonuje.
    Lubię stare Steinwaye z lat 40. czy 50., mają klimat, czasami zaskakująco brzmią. Podoba mi się ciemny dźwięk, miękkie basy, nie lubię krzykliwych gór, ostrego, szpilowatego tonu. Bardziej mnie ciągnie w stronę głębi, aksamitu. Są pianiści, którzy lubią mieć jasny dźwięk, a ja wolę zamglony. Jak jeszcze dochodzi do tego dobra akustyka, to już w ogóle jest wspaniale, to mnie inspiruje, od razu lepiej gram.

 

Na jakim fortepianie nagrywałeś płytę „Daydreamer”?

  • Na Steinwayu, który stoi w Studio Koncertowym Polskiego Radia. Znam go, nagrywałem na nim „Nową Warszawę”, „Requiem ludowe”, a to co w ogóle zostało na nim nagrane, to wolę nawet nie zgadywać – masa płyt.
    Samo nagrywanie płyty było dla mnie czymś megaważnym. To moment, od którego poczułem się pewnie jako muzyk, pewny w decyzji, że sam mogę robić ciekawe rzeczy. To były trzy dni totalnego skupienia. Nagrywałem w studio, w którym nie ma okien. Zapytałem czy mogę przynieść lampki z domu. Zgodzono się i stworzyłem sobie taką atmosferę półmroku; do tego miałem ekran telewizora, w którym widziałem reżysera dźwięku. Pierwszy raz poczułem, że takie zabiegi mają wpływ, przekładają się na klimat płyty. Może wydają się śmieszne…

A właśnie chciałam cię zapytać czy masz jakieś rytuały przy graniu i nagrywaniu?

  • Teraz przy nagrywaniu zacząłem je budować, ale było to możliwe, bo byłem sam. Gdy jestem z innymi muzykami, to nie mogę zagarniać całej przestrzeni dla siebie.
    Z kolei przed koncertami jest inaczej. Kiedyś czekając na koncert w garderobie odcinałem się, byłem niedostępny, teraz też lubię się wyciszyć, ale czasem słucham muzyki.
    Zaparzam sobie duży kubek herbaty, którą bardzo mocno słodzę, choć zazwyczaj piję gorzką. To mi daje kopa, ale też poczucie bezpieczeństwa – słodką, ciepłą herbatę, pije się u cioci na imieninach. Tak siebie wspieram, bo czekanie na koncert jest najgorsze. To tak jak ze skokami narciarskimi. Siedzi skoczek na skoczni i patrzy na ludzi, na konstrukcję skoczni, czeka – horror. A jak już się odepchnie – to leci, nie ma cofki. Ja mam podobnie. Czekanie mnie wykańcza, a wejście na scenę jest jak skok.
    Kiedy myślę o wymaganiach muzyków, o tym, co chcą mieć w garderobie, to z czasem zaczynam ich rozumieć. Bo granie koncertów to jest trudna sytuacja – wychodzisz przed kilkaset osób, a dzielisz się swoją wrażliwością, dajesz im intymne przeżycie. Te rytuały pozwalają lepiej poczuć się samemu ze sobą na scenie.

Teraz zaczynasz grać koncerty z płyty „Daydreamer”. Kiedy w twoim życiu pojawiło się Radiohead?

– W czasach nastoletnich, kiedy dużo oglądałem MTV. Pamiętam jak na listy przebojów, które śledziłem, weszła piosenka „Creep” – wczoraj nawet czytałem, że ma 30 lat. Wydawało się, że kolejne hity Radiohead nie będą aż tak dobre, a były. Podobno oni sami nie lubią tej piosenki, już jej nie grają na koncertach.

Odbieram ich twórczość jako zwierciadło naszych czasów, podziwiam, uczę się tego do dziś. Jaki trzeba mieć w głowie pierwiastek, który pozwala tworzyć coś co mimo, że ty się starzejesz, pozostaje cały czas na czasie?

 

Kiedy słuchałeś ich piosenek, to od razu grałeś je na pianinie?

  • Nie, to się zaczęło stosunkowo niedawno. Kilka lat temu, jak jeszcze miałem prywatnych uczniów, jeden z nich zapytał czy znam jakąś piosenkę Radiohead. Znałem, zagrałem. I potem czasem do nich wracałem.
    A pomysł na to, żeby zająć się twórczością Radiohead na poważnie wyszedł podczas „Pianokręgu” – cyklu moich wakacyjnych koncertów w warszawskiej Królikarni. Nie chciałem znowu grać z nut, tylko bardziej z siebie. Wpisałem to w plany, po czym okazało się, że mam tylko dwa tygodnie do koncertu. To było fajne, czasem artyście warto dać mało czasu, bo się lepiej mobilizuje. I wtedy pierwszy raz zagrałem ich muzykę.

 

Jak wybierałeś piosenki na płytę?

  • „Daydreamer” ma swoją konstrukcję. Zresztą na koncertach gram je też w takiej kolejności, jaka jest na płycie. Staram się grać tak, żeby ominąć brawa, trzymać w napięciu.
    W pierwszym utworze „Everything In Its Right Place” zawsze bardzo mi się podobał początek. Puszczałem sobie w zapętleniu te kilka pierwszych dźwięków tak charakterystycznych dla tej piosenki. Grałem je na fortepianie, próbowałem wyobrazić sobie ich znaczenie, z czymś sparować. Te dźwięki kierują w dół, opowieść na tej płycie wyłania się powoli.
    Lubię dobierać utwory tak, żeby była zbieżność między nimi, np. polegała na tym, że jeden utwór kończy się na tonacji lub dźwięku, od którego zaczyna się kolejny. Przeciągałem tę niteczkę i pociągnęło mnie to do „No Surprises”, „Exit Music”, „Let Down” i „Daydreaming”. To jest dla mnie pierwsza część. Potem „Knives Out”, który kojarzy mi się z górską przełęczą – tym momentem, kiedy weszliśmy już na górę, ale jeszcze przed nami droga w dół. Nie wiemy, co nasz czeka, ale jesteśmy tego ciekawi.
    Lubię też wyzwania. Długo zastanawiałem się co zrobić z piosenką „Creep”. Aż doszedłem do tego, że pokażę w niej siebie, schizofreniczne mieszanie stylów, z którymi pianista klasyczny ma często do czynienia, a jednocześnie chciałem, żeby ten utwór kojarzył się z Polską, naszym przedziwnym krajem. Nawet, przyznaję się, chciałem tam wpleść cytat z „Mazurka Dąbrowskiego” – idealnie pasowało w refrenie „I’m creep…” i „Jeszcze Polska…” w tle. Ale bałem się, że hymn to świętość i  jeszcze przez ten cytat nie będę mógł wydać płyty. Poza tym uczę się uciekać od dosłowności. Tam jest dużo cytatów z Chopina, ludzie czują…

…że skądś to znają?

  • Tak. Są sugestie w stronę nokturnów Chopina, „Etiudy rewolucyjnej”, tylko na durowo. Szukałem takich skojarzeń i potem stwierdziłem, że to „Creep alla Polacca”.
    Sama końcówka płyty, piosenka „Motion Picture Soundtrack”, jest moim wyzwoleniem. Wydaje się, że na koniec wstawiłem nudy, bo utwór zaczyna się dyskretnie, cicho. Ale tam sobie pozwalam na apoteozę, ekscytację i wyjście z roli przykładnego pianisty klasycznego. Rozpędzam się. Cały materiał jest opatulony glissandami, co ma uzasadnienie w oryginale, gdzie są glissanda harfy, które można symbolicznie odczytać jako wyzwolenie z jakiegoś kostiumu.
    A kończy się to wszystko w tonacji G-dur, tak jak się kończyła ostatnia piosenka na „Nowej Warszawie”. Nawiązuje do tego świadomie, cytuję siebie, ale też patrzę na ten projekt z perspektywy – to było piękne, ale to przeszłość, ja idę dalej.

DAYDREAMER / Bartek Wąsik plays Radiohead - drugi koncert

„Daydreaming” – to tytuł płyty Radiohead z 2016, a „Daydreamer” – twojej. Marzyciel to ty?

  • Mam nadzieję, że dużo ludzi ma tak jak ja. Daydreamer to nie jest osoba odklejona, tylko taka, która dostrzega nieoczywiste rzeczy, zjawiska. Czasem podczas spaceru ktoś mówi mi: jak ty to wypatrzyłeś, jak zauważyłeś, powiązałeś?
    Ale nie jest to płyta tylko dla marzycieli. Zależy mi na tym, żeby ukazać fortepian i jego możliwości, sprawić przyjemność z obcowania z jego dźwiękiem.
    Fajnie jak ludzie widzą w tym też moją wrażliwość i osobiste podejście do tych piosenek. Radiohead słucha się w samochodzie, podróży, na randkach, w samotności. Ja przynajmniej tak miałem. Będzie mi miło jeśli płyta „Daydreamer” będzie też tak słuchana.

Więcej artykułów o muzyce znajdziecie w pasji Słucham.

Zdjęcie okładkowe: mat. promocyjne.